Pod koniec czerwca 2023 roku aktorka wyskoczyła nad wodę się poopalać. Aktorka pochwaliła się swoją zgrabną sylwetką i zapozowała bez góry bikini. www.instagram.com. Tym razem Marta Chodorowska zezwoliła na komentowanie zdjęć. Posypała się lawina komentarzy. Fani nie kryli zachwycenia efektami sesji zdjęciowej. —Ogień.
Drodzy bojownicy! Ostatnio dużą popularnością cieszą się artykuły ukazujące kulisy poszczególnych zawodów. Pozwólcie, że dorzucę swoją cegiełkę. Inżynier w dziale obsługi klienta, czyli co może pójść nie tak, kiedy naprawiasz ludziom domy. Miejsce akcji: Taka wyspa, która się nie lubi od jakiegoś czasu z UE, a gospodarkę dzielnie dobija pewien potargany Borys. Stanowisko: Inżynier działu obsługi klienta. Taki magik od naprawy nowych domów. Dlaczego magik? Proste. Wiele usterek wymaga wiedzy tajemnej (z punktu widzenia klienta), aby je usunąć, chociaż wiele z nich dałoby się pewnie usunąć samemu, podglądając Januszy majsterkowania na YT. Czy skutecznie? To już mocno dyskusyjne i zależne od umiejętności majsterkowicza, pewnie dlatego rynek wymyślił zapotrzebowanie na tego typu inżynierów. Firma: Jeden z większych deweloperów na rynku (celowo bez nazwy). Wolumen produkcji: około 13 000 domów i mieszkań rocznie na terenie całego kraju (choć ta liczba dynamicznie zmienia się w ujęciu rocznym).#1. Tytułem wstępu Rynek nieruchomości na Wyspach Brytyjskich zdecydowanie różni się od tego znanego z rodzimego podwórka. Nie rozdrabniając się niepotrzebnie na czynniki takie jak historia po drugiej wojnie światowej, geopolityka i wewnętrzne uwarunkowania gospodarcze - poddani królowej Elżbiety II wraz z całym bagażem różnej maści ludności "napływowej" od lat zmagają się z czymś, co media bardzo lubią nazywać kryzysem mieszkaniowym. W wielkim uproszczeniu: przyrost nowych nieruchomości (czytaj nowo budowane osiedla) jest wciąż nieproporcjonalny do potrzeb rynku. Chociaż rocznie powstają dziesiątki tysięcy nowych domów, istnieją programy wspomagające gospodarstwa domowe kupujące pierwszą w życiu nieruchomość, rząd próbuje ratować sytuację znosząc czasowo podatek od kupna nieruchomości, to niestety wciąż kropla w morzu potrzeb. Temat można by zdecydowanie rozwinąć w osobny artykuł, precyzując różnice w cenach między regionami kraju (bogate i drogie południe vs. tańsza i biedniejsza północ), ale jest tak złożony, że najlepiej będzie odesłać zainteresowanych bezpośrednio do rządowych statystyk na: To tyle w kwestii nudnego wstępu? Jeszcze tylko dwa zdania, żeby zobrazować sens tego stanowiska. Kupujący nową nieruchomość na terenie Zjednoczonego Królestwa otrzymują dwuletnią gwarancję deweloperską pokrywającą głównie wady ukryte (czytaj: wszystkie grzechy i niedociągnięcia budowlańców) oraz usterki wynikające z osiadania nowego budynku w gruncie. Dodatkowo właściciel nowego domu powinien otrzymać 10-letnią gwarancję na strukturę budynku (fundamenty, struktury nośne, dach) od instytucji, która robiła odbiór techniczny od dewelopera, ale wcześniej nadzorowała także poszczególne etapy budowy, zaświadczając ich zgodność z normami budowlanymi. Spokojnie, wszystko wliczone w cenę, zapłaci klient. Tutaj ubrany na granatowo (taki uniwersalny kolor uniformów w branży) wchodzi do gry "naprawiacz" z działu obsługi klienta, czyli taki trybik w machinie budowlanej, którego zadaniem jest naprawa usterek objętych dwuletnią gwarancją dewelopera. #3. Wymagania Co taki człek umieć powinien - czyli minimalny zestaw wymaganych umiejętności, tzw. "must have": - tynkowanie, sucha zabudowa, naprawa łączeń regipsów, malowanie; - podstawowe umiejętności hydrauliczne nastawione głównie na odnajdywanie i eliminację nieszczelności/wycieków (w tym umiejętność poprawnego silikonowania spoin); - instalacja płytek ceramicznych; - stolarka drugiego stopnia (tzw. second fix), czyli wszystko co związane z drzwiami, futrynami, listwami przypodłogowymi, balustradami etc.; - podstawowa wiedza z zakresu regulacji okien i drzwi PCV oraz walki z uporczywymi zamkami; - umiejętności lokalizacji i eliminacji usterek zewnętrznych - cieknące rynny, brakujące dachówki w dachu, pęknięte płytki chodnikowe itp. Dodatkowo mile widziane: - umiejętności certyfikowane zezwalające na grzebanie przy rurach w wodą, gazem, kanalizacji oraz dłubanie w gniazdkach elektrycznych, tak aby nie zabić siebie i nie spalić klientowi instalacji; - najlepiej rentgen w oczach, aby znaleźć wszystkie grzechy budowlańców ukryte w czeluściach domu, zanim urosną do rangi katastrofy z punktu widzenia klienta; - zestaw umiejętności psychologicznych pomagających czytać ludzką osobowość, czyli wszystko co może się przydać w na froncie relacji z klientem. Tak, to nie żart. Ta praca to nieustanne poruszanie się między młotem (klient) a kowadłem (deweloper), tak aby zadowolić obie strony. Wiąże się ona z dużą odpowiedzialnością oraz dosyć wysokim poziomem stresu dla poszczególnych przypadków. Kandydaci na to stanowisko bardzo często muszą udowodnić niekaralność (praca głównie w zamieszkałych domach, często pod nieobecność samego klienta). Również brak nałogów związanych z używkami to kilka punktów do przodu na etapie rekrutacji. Jeszcze tylko kilka szkoleń BHP (praca na wysokości, pierwsza pomoc, substancje szkodliwe, osobne szkolenie z obsługi szlifierek kątowych!, karta budowlanego BHP upoważniająca do wstępu na plac budowy) i można ruszać do pracy.#4. To na papierze, a w rzeczywistości? Najlepiej jest znać się na wszystkim niczym inspektor budowlany i potrafić ogarnąć każdą, nawet najbardziej absurdalną usterkę niczym mityczny "super majster", czyli WD40 i srebrna taśma MacGyvera zawsze pod ręką. W tej pracy zwyczajnie nie ma miejsca na błędy, ponieważ polega ona głównie na poprawianiu po innych. Wyjmując poza nawias nieuchronne dla każdego nowego budynku osiadanie w gruncie, większość usterek jest po prostu efektem czynnika ludzkiego.#5. Zarobki Bardzo zróżnicowane. Tutaj wypadałoby się wykręcić brytyjskim "dżentelmeni o pieniądzach nie rozmawiają" i odesłać zainteresowanych do wujka Google w celu wyszukania ofert pracy (w końcu większość z nich podaje zarobki). Kluczem będą frazy: "customer care engineer/technician" oraz "property maintenance multitrader". Oferty różnią się między sobą warunkami. Na ogół jest to praca na etacie lub jest wymóg samozatrudnienia. W zależności od rozmiaru firmy, zakresu obowiązków, powierzonej odpowiedzialności, stażu pracy i skali własnych umiejętności (które trzeba udowodnić), przedział zarobków wynosi: 24-40 tysięcy funtów w skali roku (oczywiście brutto). Stawki godzinowe dla ofert tymczasowych lub na pół etatu wahają się od 15-22 funtów za godzinę (też brutto). Mocno upraszczając: dolne widełki dla względnych nowicjuszy, górne dla doświadczonych z własnym transportem i zestawem narzędzi. Spoiler: Jeśli w pakiecie pracodawca oferuje firmowy środek transportu, na 90% będzie on posiadał tracker GPS, aby "wielki brat" mógł stale monitorować pozycję swoich owieczek. W tej pracy dużo się podróżuje, pokonując czasem spore odległości, dlatego taki system zarządzania firmową flotą to standard. Poza tym ma to działać jako wirtualny bat na cwaniaków, którzy chcieliby połowę dnia spędzić na plaży, zamiast wylewać siódme poty, tynkując pierdyliard pęknięć na suficie.#6. Mamy papiery, mamy doświadczenie, jest umowa o pracę, ruszamy do tak od razu. Większość firm zanim zaufa w pełni pracownikowi, ulokuje nowego kandydata pod skrzydłami starszych, bardziej doświadczonych kolegów z branży, którzy teoretycznie powinni czuwać nad "jakością standardów", tak aby pod koniec dnia nie było wstydu przy opuszczaniu domostwa klienta. W praktyce jest to bardzo upierdliwe dla starszych stażem, bo oprócz wykonania swojej roboty, muszą pilnować "nowych". Dosyć rzadko pracuje się w zespole. Większość wezwań do napraw to raczej misje typu "one man job". Aczkolwiek nie wszystko da się ogarnąć samemu i tam gdzie potrzebna siła dwojga (niczym milicjanci, z których jeden płynnie pisze, a drugi czyta), tam wykorzystuje się tego typu zgłoszenia do nadzoru nad nowicjuszami. Standardem jest 6-miesięczny okres próbny, podczas którego pracownik powinien udowodnić swoją znajomość rzemiosła w różnych wariantach i kombinacjach. Punktualność, etykietę w relacjach z klientem, gotowość do naginania czasoprzestrzeni (jeśli czas goni i trzeba skończyć jakąś misję w czasie krótszym niż zaplanowany) albo zdolności organizacyjne, jeśli ktoś nie doszacował sił i środków potrzebnych do usunięcia usterki. Nie ma mowy o paleniu papierosów w domach klientów, niechlujnym wyglądzie, nieodpowiednim (wulgarnym) zachowaniu oraz pozostawianiu po sobie bałaganu. Nawet dwójka w toalecie klienta to temat tabu, na tyle mocno dyskusyjny, że taki "naprawiacz" usterek woli skorzystać z toalet publicznych, niż pozostawić po sobie niemiłe wspomnienia. Ogólnie rzecz ujmując: chcesz mieć spokój i dobre opinie u klientów, więc zachowujesz się tak jakbyś tego oczekiwał po obcym człowieku odwiedzającym twój własny dom po raz pierwszy. W kwestii sprzątania po sobie- powinno się używać ekstraktorów pyłu przy szlifowaniu gipsu, zabezpieczać meble i podłogi klienta przed pryskającą farbą oraz zabierać ze sobą wszystkie śmieci powstałe na skutek bałaganu związanego z naprawą. Tutaj dochodzi upierdliwy obowiązek utylizacji odpadów budowlanych oraz... licencja agencji ochrony środowiska na transport tychże.#7. Typowy dzień pracy W zależności od stopnia złożoności naprawy i odległości od klienta, dzień może zacząć się bardzo wcześnie i późno skończyć. Bywa, że dojazd zajmuje 2 godziny w jedną stronę i sytuacja komplikuje się na tyle, że trzeba spędzić kilka dni na jednym adresie. Z drugiej strony zdarzają się przypadki usterek do ogarnięcia w 15 minut i dosłownie tuż za rogiem (niestety nie oznacza to fajrantu o 8 rano). Standard to 40 godzin tygodniowo przepracowanych u klienta, ale... za dojazdy i powroty już nikt nie zapłaci, a za kółkiem można spędzić spokojnie 10 godzin tygodniowo, jeśli akurat wszystkie wezwania trafią się na odległych terenach. Same dojazdy bywają problematyczne, bo poruszając się po drogach jednego z najbardziej zaludnionych regionów Europy nietrudno o wypadki i kilometrowe korki na autostradach. Większość z nas wyjeżdża z domu dużo wcześniej, zakładając czarny scenariusz korków - po to, aby dojechać na czas. W rezultacie dojeżdżamy do klienta często godzinę przed czasem, wszystko w imię punktualności. Nic straconego, od czego jest poranna kawa lub rozciąganie kończyn. Większość moich lokalizacji aż się prosi o poranny spacer i zebranie sił psychicznych na cały dzień. Jako że fotografia jest moim hobby, staram się mieć zawsze przy sobie choćby najprostszy aparat lub telefon, żeby minimum kilka razy w tygodniu nakarmić głód pasji. Owoce tych porannych spacerów (i nie tylko) znajdziecie na Instagramie.#8. Wracając do klienta Na ogół wygląda to tak, że szanowny klient zgłasza jakąś usterkę. Zgłoszenie przerabia się w systemie i trafia do mnie na skrzynkę mailową. Moim zadaniem jest kontakt z klientem i umówienie wizyty w terminie dogodnym dla klienta. Jak wiemy, rzeczywistość często weryfikują dodatkowe czynniki i nierzadko cały ten łańcuch komunikacyjny przypomina głuchy telefon. Czy to z winy samego klienta, który nie potrafi dokładnie opisać problemu, czy też pań, które zajmują się administracyjną obsługą systemu i niekoniecznie muszą się znać na wszystkich niuansach usterek od strony budowlanej. Efekt: zgłoszenie, które zawiera minimum informacji potrzebnych do zrozumienia tematu. Na miejscu często się okazuje, że robota jest dużo bardziej złożona i czasochłonna, a nie wszystko dało się ustalić i zrozumieć, bazując na wcześniejszej rozmowie z klientem. No cóż, trzeba być gotowym na każdą ewentualność, dlatego na pokładzie wozimy wszystkie potrzebne narzędzia i materiały, aby móc sprostać każdemu przypadkowi.#9. Rodzaje klientów Jako że wszyscy wielcy gracze na rynku kupujący działki budowlane od gminy są z automatu zobligowani do wybudowania min. 10% wolumenu na potrzeby budownictwa socjalnego, przekrój klientów jest bogaty. Od segmentu VIP, czyli takich, którzy zjedli wszystkie rozumy i traktują ludzi z góry, po moich ulubieńców, czyli totalną patologię. Dlaczego ulubieńców? Ponieważ praca w takich domach dostarcza zdecydowanie najwięcej wspomnień i emocji. Same usterki także, ale to właśnie ludzie zostają w pamięci na długo. Pozwólcie, że pierwszą historię rozpocznę od opisu sytuacji, która to miała miejsce ładnych parę lat temu, ale zdecydowanie zasługuje na pierwszą dziesiątkę wspomnień.#10. Dwumetrowy miś Puchatek i pani klientka w stroju Ewy Zimny kwietniowy poranek. Przymarznięte szyby vana i ponad godzinny dojazd na wybrzeże do malowniczej lokalizacji pośrodku pól kapusty. Typowe zadupie bez sygnału sieci komórkowych. Usterki: standardowo jakieś drobne pęknięcia regipsów, popsuty zamek w łazience, luźny kran w kuchni i odklejający się silikon we wnęce okiennej w sypialni. Rodzaj nieruchomości: mieszkanie socjalne gminy. Na papierze - łatwy dzień. O ile trasa minęła bezproblemowo, tak od pukania do drzwi zaczęła się przygoda. Po ponad półgodzinnej próbie dobijania się do drzwi... otworzyła pani w stroju Ewy, wyraźnie zła, że ktoś raczył ją obudzić. Pomyślałem przez chwilę, że to może jednak szczęśliwy dzień i ułoży się według scenariusza filmu, o którym opowiadał kolega, ale... czar szybko prysł, gdy okazało się, że pani była w stanie mocno odmiennej świadomości. Na tyle odmiennej, że nie ogarniała dnia, godziny ani celu mojej wizyty. Ogólnie nie ogarniała nic, niczym zombie po LSD. Dziwnym trafem pozwoliła mi wejść i dopełnić obowiązków służbowych, w końcu robota się sama nie zrobi. I tu pierwsze schody. W przenośni i dosłownie. Do mieszkania na piętrze prowadziły wąskie schody, niestety tak zawalone różnej maści kartonami, ubraniami, zabawkami, rowerami etc., że praktycznie nie dało się przecisnąć przez tę bezładną masę. Może to przez tę barykadę ze śmieci pani zeszło aż pół godziny, zanim otworzyła drzwi? Tak czy siak nic z moich gratów nie dałbym rady swobodnie wnieść na górę. Chwila zastanowienia - eureka! Od czego jest plecak. Udało się. Wdrapałem się na górę z całym majdanem. Pani, już w szlafroku, prowadzi do pokoju córek. Kolejny szok. Pokój zawalony zabawkami dosłownie od podłogi po sufit niczym chiński kontener z AliExpress i żadnych fizycznych śladów obecności dzieci w mieszkaniu. Nietrudno było się domyślić, że dzieci już dawno ulokowane w rodzinie zastępczej. Smutny widok, ale... nie mój cyrk, a robotę zrobić trzeba, więc zabrałem się za odgruzowanie pokoju, żeby wykopać tunel do okna. Okno ogarnięte, czas na łazienkę, 10 minut i nowy zamek w drzwiach lśni, ale... zaraz, zaraz. Skąd ta woda? Z sufitu lała się woda strumieniem, ale nikt już nad panią nie mieszkał. Na bank strzeliła rura poprowadzona na poddaszu. W dodatku poddasze techniczne bez dostępu z poziomu mieszkania. Trzeba będzie ścigać administratora budynku. Pani wydawała się jednak zainteresowana tylko i wyłącznie naprawą popsutego zamka, mając w głębokim poważaniu wodospad w łazience. Pora na salon, czyli moment kulminacyjny. Pomieszczenie szumnie nazwane salonem to tak naprawdę pokój dzienny na otwartym planie połączony z aneksem kuchennym, czyli typowy nowotwór nowoczesnej deweloperki. Oglądasz TV w kuchni lub, jak kto woli, gotujesz w salonie. Pani, na szczęście przyodziana już częściowo, skulona w pozycji embrionalnej na kanapie, siłuje się z jakąś paczką, próbując ją otworzyć. Paczka jakoś dziwnie dokładnie zamknięta, zabezpieczona kilkoma warstwami folii maści wszelakiej. Głos pani niewyraźny, ledwo słyszalny, a wzrok mętny, tęskniący za rozumem. Szybki rzut wzrokiem na niemiłosierny wszechobecny syf, a w tym bałaganie kilkanaście sztuk replik broni, od glocka po różne modele assault riffle. Dreszcz na plecach i pytanie w głowie: co to za miejsce? Na szczęście te wszystkie repliki to modele ASG, a pani gospodyni dosyć mocno znieczulona, więc bezpośrednie zagrożenie jakby mniejsze. Pani wyjaśnia, że te zabawki to pana konkubenta i ta paczuszka też do niego. Udaje jej się rozerwać wszystkie warstwy, a pokój wypełnia charakterystyczny zapach suszu roślinnego pochodzenia indyjskiego. No cóż, żadna praca nie hańbi, a pan konkubent najwyraźniej zarobiony, skoro go rankiem w domu brak. Pełni obrazu, niczym wisienka na torcie, dopełnił pluszowy miś Puchatek. Nie byle jaki, bo dwumetrowy, postawiony w rogu salonu niczym choinka na święta, ubrany w kamizelkę kuloodporną z zaczepionymi na niej granatami hukowymi. Ot, taki pop art. Radosna interpretacja autora. Nigdy niczego tak szybko i sprawnie nie naprawiałem. Luźny kran i rysy na suficie zniknęły w tempie ekspresowym. Pani gospodyni zadowolona, bo się szybko intruza pozbyła. Ja też, bo uniknąłem wątpliwej przyjemności poznania konkubenta. Od sąsiadów pani dowiedziałem się po jakimś czasie, że kiedy pojawili się administrator z hydraulikiem, pani otworzyła im drzwi z kijem baseballowym w ręku, a policja robi regularne naloty na ten wesoły przytułek, więc wszyscy lokalsi są już z funkcjonariuszami na "ty". I tak się żyje pomału pośród kapuścianych pól. Przepraszam, ale to pierwszy artykuł, wybaczcie więc jego poziom i ewentualne niedopracowanie. Ze względu na lokalne RODO i wizerunek firmy, dla której pracuję, nie mogę podać szczegółów, a wszelkie opinie i odczucia są wyłącznie moimi prywatnymi. Historie opowiadam z mojego punktu widzenia, mając na uwadze dobro personalne "bohaterów" opowieści. Nie chciałem też zanudzać szczegółami, ale jeśli interesują was jakieś konkrety, dajcie znać w komentarzach, postaram się w wolnej chwili sprostać wymaganiom czytelników.
Z Nudografia - Baza z informacjami na temat rozbieranych scen polskich aktorek w filmie i teatrze TV Przejdź do nawigacji Przejdź do wyszukiwania Polska edycja ilustrowanego miesięcznika dla mężczyzn ukazująca się od 1992r.
Ewa Farna komentuje plotki. Czy mama naprawdę każe jej schudnąć? Ewa Farna nie może się opędzić od komentarzy na temat swojej wagi. Czy jej mama także komentuje jej wygląd? A może sama jej narzuca dietę? Choć Ewa Farna ma na koncie wiele przebojów, to jednak mamy wrażenie, że obecnie wszyscy najbardziej skupiają się na jej wadze. Wokalistka wszystkim daje do zrozumienia, że te komentarze zupełnie jej nie interesują, co pokazała przez założenie kurtki, na której widniały cytaty hejterów , czy wpis na Instagramie mówiący o tym, że "dziewczynę z kształtami niełatwo dobrze ubrać", ale to jednak nie zamknęło ust internautów. Post udostępniony przez Ewa Farna (@ewa_farna93) Sie 28, 2018 o 10:58 PDT Czy waga Ewy jest dla niej problemem? Niedawno wspominała o tym, że o jej sylwetkę martwi się mama: Jak przyjeżdżam do domu parę kilo cięższa, mama od razu mówi: Ewuśko, pilnuj się. Powiedz swojej menedżerce, ona je tako piekno, żeby cię wzięła ze sobom na jaksiom siłownie - czytamy w wywiadzie dla miesięcznika "Zwierciadło". Okazuje się jednak, że wiele osób mogło źle zinterpretować słowa Ewy w wywiadzie. Wokalistka dementuje, jakoby mama zmuszała ją do diety . Podkreśla, że czuje się w pełni kochana i akceptowana przez swoich bliskich. Ten kontekst jest taki, że kiedy przyjeżdża się do domu, to mamy takie wyobrażenia, że przyjeżdżamy, a mamusie "O, ciasteczko zrobiłam... A córuniu, ty jesteś raz na pół roku, to masz to, to, to..." A moja mama jest taka: "Tu masz sałatę. W ogóle wiesz... To jemy na kolację. Nie będziemy tutaj gotować żadnych kaczek na wieczór i... w ogóle byłam w pracy, nie miałam czasu. Pokroiłam sałatkę i tu tak masz". (...) U mnie jest po prostu tak, że moja mama jest bardzo fit (...) Nie jest tak, by mama kazała mi schudnąć, bo mama jak najbardziej mnie akceptuje. Kocha mnie. Chodzi o to, że dba jak każda mama o zdrowie swojej córki, pyta czy wszystko okej, czy jestem zdrowa, czy wszystko dobrze i w tym kontekście to było - tłumaczyła Ewa Farna w wywiadzie z serwisem Polecamy: Zaprzyjaźnij się z...
Przejdź do serwisu. Joanna Przetakiewicz ostatnio pokazała się fanom topless, budząc spore zainteresowanie w sieci. Wcześniej gorące zdjęcia na Instagramie publikowały m.in. Anna MuchaGrażyna StarzakGrażyna StarzakW castingach na modelki do pism zamieszczających akty biorą udział całe tabuny pięknych dziewcząt Skąpo ubrane dziewczyny uśmiechają się z okładek pism i kalendarzy. Modelki, widoczne na billboardach, częstokroć mają na sobie jedynie cienkie rajstopy lub etolę ze sztucznego futra. Nagość nikogo już nie szokuje. Wiele dziewczyn i młodych kobiet z pozowania do aktów uczyniło profesję. Dla innych jest to dorywczy sposób zarobkowania. Nie każda od razu trafia do "Playboya" i inkasuje za sesję duże pieniądze. Niektórym wystarczy, że pozują za grosze studentom ASP. Malarze, rzeźbiarze i fotograficy specjalizujący się w aktach twierdzą, że na rynku modeli jest w czym wybierać. Na Wydziałach Malarstwa i Rzeźby Akademii Sztuk Pięknych w Krakowie praca z nagimi modelami zaczyna się już na pierwszym roku. Bywa, że studentom pozują do aktów ich rówieśniczki. Podobno ani jedna, ani druga strona nie odczuwa żadnego pierwszy raz Andrzej Bednarczyk, dziekan Wydziału Malarstwa krakowskiej ASP, tylko pierwszy raz, gdy stanął oko w oko z nagą modelką, był trochę zażenowany. - Jeszcze na studiach pozowała mi bardzo piękna dziewczyna i w pierwszym momencie nie mogłem się skupić. Ale później człowiek jest skoncentrowany już tylko na malowaniu. Pozowanie w ASP ma charakter studyjny. To trochę tak, jak wizyta u lekarza. Nie chodzi o to, żeby ciało było piękne - czyli młode, zgrabne, estetyczne. W ASP po prostu studiuje się szczegóły anatomicznej budowy człowieka. Rysowanie z modela - jak mówi się w żargonie wewnątrz-uczelnianym, obowiązuje od początku istnienia akademii, czyli od 1818 roku. Panuje bowiem opinia, że jeśli ktoś umie dobrze narysować czy namalować człowieka, to znaczy, że wiele potrafi. - Udany akt stanowi sprawdzian, czy się panuje nad formą, nad kompozycją. Wystarczy troszeczkę źle narysować dłoń i natychmiast całe dzieło jest koślawe - mówi Andrzej Bednarczyk. Przez długie lata modelem, podobnie jak malarzem, mógł być tylko mężczyzna, i to niekoniecznie o pięknej sylwetce. W historii krakowskiej ASP żywa jest anegdota o studencie Jana Matejki, który zdenerwował mistrza, odmówiwszy rysowania, ponieważ w jego opinii model był brzydki. W tamtych czasach w Krakowie nie było zbyt wielu chętnych do pozowania nago. W mniej pruderyjnym Paryżu, już w matejkowskich czasach, malarz mógł sobie wybrać osobę, którą chciał malować na... targu modeli, jaki odbywał się w okolicy Montparnasseu. Bardziej przedsiębiorczy modele sami chodzili po pracowniach, i to całymi rodzinami. W Polsce dopiero w okresie międzywojennym, być może z powodu recesji gospodarczej, sytuacja się poprawiła. Przed gmachem ASP stały kolejki chętnych do pozowania. Prowadzący zajęcia wysyłali swoich asystentów, aby wybrali właściwą, dokładnie opisaną przez profesora płaci - Obecnie nabór odbywa się poprzez ogłoszenia, ale również dzięki kontaktom osobistym pracowników i studentów. Chętni są, chociaż ASP słabo płaci, a pozowanie nie wiąże się z przyszłą karierą - mówi dziekan Andrzej Bednarczyk. Wśród modeli związanych z ASP bywają studenci, ale również bezrobotni i emeryci, którzy chcą trochę zarobić. To zupełnie inni ludzie niż ci, którzy pozowali w ASP w minionych dekadach, np. "Kurosawa" czy słynna Dzidka Solska, od której Andrzej Bednarczyk, obecny dziekan Wydziału Malarstwa, jako student dostał po głowie. Dzidka, będąca żywą legendą akademii, uznała, że na rysunku obecnego dziekana, ówczesnego studenta akademii, ma krzywe kolano. Modele z tamtych lat to były niewątpliwie oryginalne i barwne postaci, bardzo zżyte, często na ty nie tylko ze studentami, ale i z profesorami ASP. Niektóre z pań wróżyły, inne robiły korekty studenckich szkiców. Solska prowadziła kursy dla artystów; szmuglowała z Czechosłowacji węgiel do szkicowania i gumki, a w 1981 roku stała w jednym szeregu ze strajkującymi pracownikami akademii. Elżbieta, wysoka, postawna dziewczyna o cygańskiej urodzie, studentka zarządzania w UJ, która już drugi rok pozuje swoim rówieśnikom kształcącym się w ASP, wzrusza ramionami, gdy słyszy anegdoty na temat pozowania. Trafiła do ASP dzięki znajomym. - Przyszłam, bo po prostu brakowało mi kasy - wyjaśnia. - Dostaję 7 zł za godzinę - nie są to kokosy, ale w miesiącu zarobię nawet ponad sto złotych. Mogę sobie za to kupić jakiś ciuch. Bez skrępowania Elżbieta twierdzi, że nie czuje skrępowania, rozbierając się przed kilkunastoosobowym gronem nieznanych ludzi. - Nawet wtedy, gdy asystent demonstruje jak mam ustawić rękę czy nogę i dotyka mnie - zapewnia. - Traktuję to jak zwyczajną pracę. Najbardziej lubię pozować dla pierwszego roku, bo nie muszę się specjalnie wysilać. Gorzej jest ze starszymi rocznikami. Studenci z wyższych lat każą modelce przyjmować pozy i zmieniać mimikę. Czasem trudno wytrzymać 45 minut - narzeka Elżbieta. Magda, koleżanka Eli, nie dostała się na studia. W tym roku ma zamiar ponownie zdawać na psychologię. Pilnie się uczy, a pozowanie w jednej z licznych w Krakowie prywatnych szkół rysunku i malarstwa traktuje jak przygodę, która ma przerwać monotonię codziennych, podobnych do siebie dni. Magda zarabia 10 zł za godzinę, ale - jak mówi - pieniądze w jej przypadku nie mają większego znaczenia. Ojca stać było na kupienie córce mieszkania w Krakowie i płacenie za wszystkie jej zachcianki. Magda zgłosiła się na casting, bo "kocha swoje ciało, no i wnosi jakiś wkład w rozwój sztuki". Kolejnym powodem do dumy jest dla niej to, że zdystansowała cztery inne kandydatki. _Przyznaje, że po swoim mieszkaniu często chodzi nago. Gdyby była _bardziej proporcjonalnie zbudowana, pewnie zgodziłaby się pozować dla ambitnych - podkreśla - pism, w których zamieszcza się kobiece z "Playboyem" W castingach na modelki do wspomnianych przez Magdę ambitnych pism zamieszczających akty biorą udział całe tabuny pięknych dziewcząt. Jedna na kilkanaście ma szansę na udział w sesji zdjęciowej. - Niekoniecznie musi być klasyczną pięknością. Ważne, aby była fotogeniczna i nie peszyła się stojąc przed obiektywem - mówi Andrzej Pilichowski-Ragno, krakowski artysta fotografik. Aby się przekonać, jak wiele dziewczyn, rzadziej chłopców, marzy o karierze fotomodelki, wystarczy zajrzeć do Internetu. Publikuje się tam tysiące zdjęć dziewcząt, które są zdecydowane dosłownie na wszystko, aby tylko zrobić karierę w tej profesji. Gdy "Playboy" zaproponował Ilonie Stachurze, studentce UJ, która wystąpiła w jednej z poprzednich edycji "Big Brothera", _sesję zdjęciową, zgodziła się bez żadnych oporów. Ilona wyznaje, że _nie widzi żadnego powodu, aby zakrywać swoje ciało przed obiektywem, ponieważ uważa się za osobę bezpruderyjną. Opala się nago na plaży nudystów, a w programie "Big Brother" kąpała się w stroju Ewy, mając świadomość, że patrzą na nią współmieszkańcy domu "Wielkiego Brata". Sesja dla "Playboya" w przypadku Ilony nie była przepustką do kariery, bo nie otrzymała potem żadnych ciekawych propozycji. Za pozowanie zarobiła 10 tys. złotych. Nie ukrywa, że dzięki tej przygodzie znacznie podreperowała swój budżet. Nie wszystkie piękne kobiety decydują się na współpracę z "Playboyem". Te, które już są sławne, często deklarują, że czułyby się zażenowane. Pozowania nago odmówiły aktorka Justyna Sieńczyłło oraz Magda Mielcarz, studentka UW grająca Ligię w filmie "Quo vadis" Jerzego Kawalerowicza. - To zły sposób na zdobywanie popularności. Są rzeczy, które nie mają ceny - uważa Justyna Sieńczyłło. Fotografom specjalizującym się w aktach długo odmawiała Katarzyna Skrzynecka. W końcu zgodziła się na sesję zdjęciową w skąpym stroju dla magazynu "Maxim". - Kobieta nigdy nie powinna odkrywać się do końca - powiedziała w formie komentarza po zakończeniu sesji, dodając, że nie przyjęłaby takiej propozycji, będąc na studiach. Uroda, proporcjonalna budowa ciała, piękne włosy, długie nogi - to liczące się atuty modelek pracujących, za pośrednictwem jednej z licznych agencji, dla producentów odzieży, firm dystrybucyjnych, centrów handlowych czy rynku mody. W ten sposób można trochę zarobić, ale szansę na zdjęcia, które mogą zyskać ocenę artystyczne, _mają dziewczyny akurat nie z tego kręgu. Andrzej Pilichowski-Ragno, dla którego akt jest _najpełniejszą formą estetycznego wyrazu, unika zatrudniania modeli z agencji. - Proszę o pozowanie do aktów swoje koleżanki. Po prostu mogę pracować tylko z osobami sprawdzonymi. Mam w swoim kręgu takie osoby, które się do tego znakomicie nadają - mówi krakowski na goliznę Pilichowski przyznaje, że jest duży popyt na goliznę. - Sądząc po zleceniach - mówi - wytworzył się, na szczęście trochę bardziej niż kiedyś, wysmakowany rodzaj potrzeb. Z jego obserwacji wynika, że bardzo wiele dziewczyn chce być Często jednak nie zdają sobie sprawy z własnych możliwości. Czy nie będąc sławną gwiazdą można w tej profesji przyzwoicie zarobić? - Na pewno tak. Zdarzają się też nisko płatne sesje. Nie zależy to od stopnia skomplikowania projektu. Raczej od tego, kto płaci i gdzie zdjęcia będą publikowane. Najwyżej płatne są fotografie na billboardy i sesje zdjęciowe dla "Playboya" - mówi krakowski fotografik. Według niego, rynek modeli jest w naszym kraju wciąż dość prymitywny. - Być może wiele z tych pań miałoby szansę rozwinąć się, gdyby trafiły na lepszego fotografa. Niestety, w naszym kraju, w przeciwieństwie do np. Czech, jest mało agencji reprezentujących wysoki poziom, zatrudniających dobrych fotografików. Większość zdjęć publikowanych w katalogach to zwyczajne fotki, robione przez amatorów. Andrzej Pilichowski-Ragno ubolewa, że fotografia nie jest w Polsce równoprawną z innymi dziedziną sztuki. - A szkoda, bo są zdolni fotograficy. Ale nie mają motywacji, żeby bardziej się starać. 8SSt3H.